Bahia Blanca
Słowo daję, przewodniki tworzone są dla podstarzałych miłośników historii i architektury. Nie jest tak, że nie jestem fanem pierwszej czy drugiej, ale gdyby nie totalny przypadek, w życiu nie trafiłbym do genialnego miasta jakim jest Bahia Blanca – mój przewodnik (National Geographic) poświęca jej jedną kolumnę, na ok. 1/4 strony, a to bądź co bądź miasto wielkości Poznania. Jadąc w autobusie z Bahia Blanca do Cordoby (luksus totalny, cena 160 zł) spróbuję wylać z siebie, w sposób możliwie uporządkowany swoje przeżycia.
Jeśli chodzi o zabytki, to właściwie można zostawić aparat fotograficzny w domu. W Bahia Blanca jest jeden przyjemny park i dwa budynki, które można by uznać za „ładne i historyczne”. Całe miasto jest niskie, składa się praktycznie wyłącznie z domków jednorodzinnych (część z nich w stylu „slums”), nad ranem opanowują je bezdomne psy, a poza tym jest brudne i zanieczyszczone (małe skupisko fabryk określane jako „Polo” czyni jedną z dzielnic miasta praktycznie niemożliwą do wytrzymania – jeżeli byliście kiedyś w Pile, w czasie gdy powieje znad zakładu utylizacji odpadów zwierzęcych pana Stokłosy to wiecie o czym mówię).
Żeby jeszcze upięknić ten obrazek dodam, że dojechaliśmy tam pociągiem z Buenos Aires (długość trasy: 730 km) za 30 złotych. Pociąg jechał 14 godzin, temperatura w nocy spadła do kilku stopni (szczątkowe ogrzewanie + dziury w ścianach + otwarte na oścież drzwi zewnętrzne = woo hoo! mróz) i nawet po założeniu na siebie całej garderoby – koszulka, sweter, polar, marynarka i kurtka – umierałem z zimna i nie zmrużyłem przez całą noc oka, w kryzysowym momencie racząc się filiżanką kawy. Wagon „Wars” wyglądał jak toaleta ze stadionu dziesięciolecia / opuszczonej latami elektrowni – co tam bardziej wam działa na wyobraźnię.
Co więc jest takiego w Bahia Blanca, co sprawiło że wszystko inne stało się nieistotne? Ludzie i życie nocne. Mówcie co chcecie, ale jak się ma 16-30 lat, to właściwie nic innego nie jest naprawdę interesujące. W tym mieście, które wprawiłoby w głęboką dumę – przez porównanie – mieszkańców takich metropolii jak Suwałki (wybaczcie, och, wybaczcie!) znajduje się parę klubów, które śmiało mogłyby rywalizować z najlepszymi tańcbudami Warszawy, Krakowa czy Wrocławia. Zwłaszcza snobistyczne „Chocolate” (na zdjęciu) z obłędnie pięknymi dziewczynami (najlepsze nie na zdjęciu), świetną muzyką i parkietem pełnym do 6:30 rano zostanie w naszej pamięci. Nie zapomnę szybko poranku, jaki spędziłem pod klubem gadając z grupą lokalnych studentów, dygocząc z zimna w t-szercie i marynarce. A już na pewno nie zapomnę dziewczyny, która przytulając mnie i całując pomogła mi, nam obojgu, się rozgrzać. Odprowadzanie jej przez miasto pełne bezpańskich psów, rzucających się na przejeżdżające samochody i motocykle to już przeżycie z kategorii „poranek po apokalipsie”. W każdym razie byliśmy tam na dwóch genialnych imprezach i jeżeli jakimś cudem wylądowalibyście w piątek lub sobotę, pędźcie do Chocolate lub Club Universitario i szykujcie się najlepsze pięć godzin zabawy, jakie mieliście okazję przeżyć.
A co to za ludzie tak mi zapadli w pamięć? Poza wyżej wymienioną dziewczyną, oczywiście, poznaliśmy tu legion świetnych postaci. Począwszy od rodziny, u której nocowaliśmy, a która ugościła nas po królewsku, przygotowując pierwszego wieczoru asado (tradycyjny grill) i piekąc dla nas kolejnej nocy całego prosiaka. Nasza gospodyni była nauczycielką angielskiego, więc oczywiście poznaliśmy kilkanaście osób, które uczyła. Te osoby poznały nas ze swoimi znajomymi, zabierały nas na imprezy domowe i do klubów. Będąc tu trzy dni, w tym dwie noce, poznaliśmy jakieś czterdzieści super przyjaznych osób. Wszyscy radośni, chętni do uczenia nas hiszpańskiego i walczący dzielnie ze swoim angielskim. Na naszej lekcji polskich przekleństw siedziało dziesięć osób, a filmik z fragmentu lekcji, gdzie chóralnie i pokładając się ze śmiechu wymawiają najgorsze polskie przekleństwa (dostępny na youtube – wrzucę link na facebook-a, jak uzyskam pozwolenie) będzie moim czołowym „poprawiaczem humoru” przez długi czas. Czy wspominałem już piękne i radosne dziewczyny?
Na dokładkę mogę dodać, że w okolicy – w odległości godzinnej jazdy samochodem – znajdują się dwa słynne kurorty z pięknymi plażami (w czasie naszej wizyty zima, ale i tak robiły wrażenie), a także świetne góry Sierrra Ventana, które urodą przebijają nawet Tatry – są znacznie niższe, ale bardzo kolorowe i wyrastają bardzo stromo z rozległej niziny, ciągnącej się setki kilometrów wokół. Piękno natury mieliśmy okazję podziwiać dwukrotnie, zawsze po nieprzespanej nocy – półprzytomni, ale kompletnie zauroczeni.
A wszystko to nie wydarzyłoby się, gdyby miesiąc temu wymieniona wcześniej rodzina nie wzięła z litości do samochodu, na totalnym pustkowiu mojego najlepszego kumpla.
Wskazówki dla odwiedzających Bahia Blanca:
– nie polecam chodzenia po slumsach
– nie idź do klubu przed 2:00 w nocy
– WYŚPIJ się przed wizytą w klubie, zabawa będzie trwała do rana
– nie proś o kolację przed 21:30
– odwiedź plażę, góry – w mieście nie ma wiele do roboty w ciągu dnia (jest fajne muzeum baletu i ciekawe muzeum imigracji)