Santo Domingo
Samto Domingo to nie jest miejsce, do którego trafia większość osób przyjeżdżających na Dominikanę. Owszem, ci z większym zacięciem do zwiedzania opuszczą hotele takich ostoi turystów jak Punta Cana, Puerto Plata, Cabarete czy Bavaro i wpadną tu na jeden dzień, żeby zobaczyć dzielnicę kolonialną i może przejść się nadmorskim bulwarem Malecon. Miasto to ma jednak więcej do zaoferowania. Co dokładnie? Spróbuję to Wam tu przybliżyć.
Kontrasty
Powiedzieć, że nie ma jednego Santo Domingo, to wytarty truizm, prawdziwy dla każdego dużego miasta Ameryki Południowej czy Karaibów. Tak, we wszystkich tych miastach zderza się bieda z bogactwem. W Santo Domingo to zderzenie jest jednak naprawdę silne i… łatwo dostrzegalne, bo bieda nie wylała się na obrzeża miasta. Jest jej dużo w okolicach centrum, a raczej bogacze pochowali się w dużych domach, we wzgórzach za miastem. Co można powiedzieć o kontrastach w państwie, w którym ponoć sprzedano więcej Ferrari na jedną osobę, niż w jakimkolwiek innym? O kraju, gdzie dochód na osobę to 8 400 USD, ale 1/3 mieszkańców żyje poniżej granicy ubóstwa?
Z jednej strony trafiamy tu na dzieci bogatych rodziców, które rozczarowane wracają z Madrytu, odkrywając, że na swojej wyspie mogą więcej zarabiać, a zaraz potem skatowani upałem, stojący w pyle autostrady, czarni jak smoła Haitańczycy próbują sprzedać nam chłodne napoje lub lody, na których zarabiają po 15-20 groszy, od sprzedanej sztuki. W mało którym kraju kolor skóry tak mocno determinuje miejsce na drabinie społecznej. Osoby ciemnoskóre są tu tym bardziej mało lubiane, że Republika Dominikany była okupowana przez Haiti w przeszłości i z trudem odzyskała niepodległość.
Co robić?
Miasto ma śliczną dzielnicę kolonialną. Pierwszym miejsce, gdzie powinniśmy zajrzeć jest skwer Kolumba, ze starą katedrą i ładnym placem. Jest to miejsce spotkań – każdy kogo poznasz, będzie chciał się spotkać pod tamtejszym Hard Rock Cafe (to trochę jak Rotunda czy Kolumna Zygmunta w Warszawie, neptun w Gdańsku czy katedra Mariacka w Krakowie).
Warto zresztą zwiedzić całą dzielnicę, gdyż jest bardzo ładna i nie za duża. Inne punkty obowiązkowe to Parque Duarte, twierdza Ozama u ujścia rzeki i Plaza De Espana. Jeżeli chcemy się poczuć patriotycznie możemy pójść od biedy do Calle Las Damas – coś jak paryski Panteon czy warszawski Belweder. Nie będę się rozpisywał, to są wiadomości z każdego przewodnika. Miasto nie ma plaży, więc jeżeli chcemy trochę się posmażyć na słońcu trzeba się przejechać do np. Boca Chica. Generalnie trafimy tu na plaże, z których korzystają przeróżni ludzie, nawet lokalni, albo niższej klasy turyści. Nie jest to Punta Cana i… nam to odpowiadało. W mieście są też świetne imprezy i trochę dzikie kluby.
Moje Santo Domingo
Co by nie mówić, dla mnie to miejsce zawsze pozostanie wyjątkowe. Była to moja pierwsza wyprawa za Atlantyk i pierwszy tak długi lot samolotem. Po raz pierwszy też, doświadczyłem wspaniałych latynoskich imprez. Nigdy wcześniej nie byłem na imprezie z okazji tygodnia mody i nie podróżowałem po kraju wynajętym samochodem. Byłem tam też z dwójką bardzo bliskich przyjaciół i z dziewczyną, z którą dopiero zaczynałem związek, ale w tym właśnie mieście się w sobie zakochaliśmy. Słowem… takiego miejsca się nie zapomina.
PS Swój ulubiony wieczór spędziłem na ekskluzywnej imprezie z okazji tamtejszego tygodnia mody (koniec października). Zaprosił nas na nią pewien Amerykanin. Pobawiliśmy się, pokręciliśmy, aż w końcu impreza zaczęła przygasać. Okazało się, że zaczęło się party dla VIP-ów, a innych gości zaczynano wypraszać. Oczywiście przystąpiliśmy szturm na ochroniarzy z listą gości. Pierwsze podejście zakończyło się klęską. W drugim podzieliliśmy się na grupy, moi kumpli weszli, a ja z dziewczyną i lokalną Dominikanką nie (zresztą przez fatalny tekst o naszej obecności na liście tej ostatniej). Nie poddawaliśmy się jednak i za trzecim razem, po już kompletnym skumplowaniu się z ochroną i „panem wpuszczającym” dotarliśmy do środka. Dla nas impreza jak impreza, dość ekskluzywnie, ciekawi ludzie, basen, dobra muzyka… Po prostu dobrze się bawiliśmy. Natomiast dla naszej koleżanki z Dominikany… Cały wieczór chodziła pokazywała palcem na gości i tłumaczyła nam kim są: „To jest nasz mistrz olimpijski!”, „To jest prezenterka wiadomości!”, „To jest aktor najpopularniejszej telenoweli!”. Można powiedzieć, że naszym tupetem zafundowaliśmy jej niezapomniany wieczór.
Drugi raz taki wieczór przeżyłem dopiero w Sao Paulo.